środa, 5 listopada 2014

Indonezja - Sumatra


Sumatra jest indonezyjską wyspą sąsiadującą z półwyspem malajskim (z Singapurem) oraz Jawą. Podobno jest 6 wyspą świata jeżeli chodzi o powierzchnię.




Bardzo zależało mi żeby tam pojechać, bo czekały tam na nas nie lada atrakcje ( z rezerwatem słoni Way Kambas włącznie). Natomiast nie udało nam się wszystkiego zrealizować. Wynikało to z tego, że mieliśmy trochę inne wyobrażenie o tej wyspie jeżeli chodzi o jej wielkość i możliwości przemieszczania się, a zbyt mało czasu. Miejsca warte zobaczenia okazały się oddalone od siebie o kilka dobrych godzin drogi. Nie zbyt dobrze przygotowaliśmy się do tej wyprawy, ale cóż, był to ostatni tydzień w Indonezji, który mogliśmy przeżyć zupełnie spontanicznie- tego mi strasznie brakowało.

Przylecieliśmy z Dżakarty do Bandar Lampung liniami lotniczymi, co się później okazało całkiem podejrzanymi. Z wikipedii później wyczytałam, że czasem pilotowi myli się lotnisko na którym ma wylądować, albo pas lotniska okazuje się zbyt grząski, ale to takie małe szczegóły, które mogą rozpocząć całkiem niezłą przygodę:)



Bardzo chcieliśmy dostać się na wulkan Krakatau, który jest oddalony o 2.5 godziny drogą morską od miasta Lampung. Cała logistyka związana z szukaniem łódki nas trochę przerosła, bo nie istnieje żadna komercyjna firma się tym zajmująca (albo też słabo szukaliśmy). Zostało nam podpytanie się rybaków, którzy wzięliby nas na stopa. Podczas poszukiwań transportu zaczęłam więcej czytać o tym tajemniczym wulkanie. Jest stale czynnym wulkanem z imponującą historią wybuchową. Jeszcze przed największą erupcją, był po prostu wulkanem - wyspą. Teraz składa się z paru mniejszych wysp, gdyż woda wlała się w pęknięcia skalne i zalała doliny powulkaniczne. I taka mała uwaga- nie można podchodzić do krateru, bezpieczny obszar to 2 km wokół. Zdarzały się wypadki poparzeń lawą i w każdej chwili może dojść do kolejnej erupcji. Także brzmiało to dość przerażająco. W końcu odpuściliśmy.

Kolejną rzeczą, której nie udało nam się zrealizować to Kiluan Bay, czyli zatoka w której można spotkać dzikie delfiny. Na miejscu nasz couchsurfowy przyjaciel powiedział nam, że trasa w jedną stronę zajmuje około 3-4 godzin, a delfiny można najpewniej zobaczyć od 6:00-9:00 rano, później już są nikłe szanse. Po czasie spędzonym w Dżakarcie i wstawaniem o morderczo wczesnych porach, żeby gdziekolwiek zdążyć, nie mieliśmy na to ochoty :)

A co więc zobaczyliśmy ?:)


Architektura Lampung :)


Znak pionowy tak bardzo istotny przy drodze...:)


Tak jakby czyściej i zieleniej


O bule idą..:) O właśnie moje bule czyli Lilia - moja rosyjska bratnia dusza i Maciek, który zdecydował do nas dołączyć na ostatnie 2 tygodnie wolontariatu (a sam doleciał do nas z Norwegii, także niezła zmiana klimatu, ale radził sobie dzielnie i zadziwiał mnie na każdym kroku, albo ja jego, już nie pamiętam :))


Po drodze mijaliśmy sklepy :)


Cudowną rzeczą było spakować plecak z dużą ilością wody i po prostu iść przed siebie. Wiedzieliśmy mniej więcej w którym kierunku mamy się udać- wzdłuż wybrzeża na południe od miasta. Jeżeli chodzi o transport to najlepszą opcją okazały się nasze nogi, tym oczywiście wzbudzaliśmy podziw wśród rodowitych mieszkańców. Wykorzystaliśmy też angkot dość nietypowy, ale to już w drodze powrotnej, gdy robiło się już ciemno.


 Drzewo bananowe:


W końcu dotarliśmy do świeżo budowanego kompleksu turystycznego na plaży Ringgung:


Udało nam się wynegocjować z panem lokalsem, aby nas wziął na swoją łódź i popłynęliśmy na wysepkę, którą widzieliśmy z plaży.


Niesamowita była świadomość tego, że byliśmy tam jedynymi turystami. Cywilizacja z trudem usiłuje tam dotrzeć i daje o sobie znać tylko niestety poprzez wyrzucane przez fale na plażę śmieci. Tylko czy ta "cywilizacja" rzeczywiście zasługuje na to miano?


Później pan lokals zaproponował nam po migowemu, że możemy popłynąć dookoła wyspy,  co się później okazało nie "dookoła" tylko na piaskową łachę na środku zatoki.


W końcu dopłynęliśmy do miasteczka na wodzie. Na drewnianych  balach zostały osadzone chatki do wypoczynku i ucieczki przed słońcem. Miejsce spotkań okolicznych mieszkańców, bądź rybaków w trakcie ichniejszej sjesty. Oczywiście nasz przewodnik-sternik został bohaterem dnia, przypływając z trójką białych intruzów :)


Po pomoście można było dostać się na piaskową wydmę. Brakowało tam tylko palemki z kokosami :)


Meczet na wodzie, zapewne służący rybakom, 5 razy w ciągu dnia.


W drodze powrotnej do miasta udało nam się złapać angkot wiozący liście bananowca. Natomiast z Sumatry do Dżakarty wracaliśmy liniami Lionair. Na lotnisku w Dżakarcie pożegnaliśmy się z Lilią, gdyż czekał już na nią samolot do Petersburga. Następnego dnia miałam samolot do Polski, a Maciej z powrotem do Norwegii. Ciężko było pożegnać ten kraj, który zawsze będzie dla mnie czymś dzikim i tajemniczym.

2 komentarze:

  1. Super blog, szkoda że nie znalazłam go wcześniej :) Przeczytałam wszystkie wpisy. Też jestem właśnie z AIESEC w Depoku, tylko na praktyce Global Talents. Sporo zwiedziłaś! A trafiłam tutaj szukając informacji o Kiluan, gdzie udało mi się zobaczyć delfiny :) Super przeżycie, ale droga koszmarna. 14 godzin od promu odpływającego do Dżakarty - ciężko wytrzymać na drodze bez asfaltu :P Wulkan Krakatau też mam w planach (o dziwo łatwiej tam się dostać z Dżakarty, więcej firm oferuje transport ze stolicy). Zainspirowałaś mnie do odwiedzenia Bandung i Safari-Zoo, dziekuję i pozdrawiam ciepło! :) Jeśli chcesz wpaść do mnie i poczytać jak wygląda Depok po 2 latach, wpadnij na www.jadenawymiane.pl :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Klaudia! Cieszę się widząc Twój komentarz. Jestem bardzo ciekawa jak wygląda Dżakarta obecnie, czy coś się zmieniło :) Kiedyś może powrócę do Indonezji, natomiast sentyment mam do natury niż do najdziwniejszego miasta na świecie :)

      Usuń